Na pewno każdy z nas pamięta
rysowanie kredą po ulicy czy chodniku. Jak można zapomnieć czasy, w których nie
przeszkadzały nam ubrania umorusane kredą, a ta nie kojarzyła się ze szkołą i
tablicą? Kto z nas nie wracał późnym wieczorem kolorowy od różnobarwnej kredy?
Wpadlibyście na pomysł, by zwykłe, schematyczne
rysunki stanowiły tajny szyfr? Eddie Adams z początku także o tym nie myślał.
Myśl podsunął mu dopiero pan Halloran - poznany w wakacje przyszły nauczyciel
języka angielskiego. To właśnie wtedy wszystko się zaczęło.
* * *
Historia ta poprowadzona jest
dwutorowo. Wydarzenia z 1986 roku i 2016 przeplatają się. Pierwsze opowiedziane
są z perspektywy dwunastoletniego Ediego, a drugie przez trzydzieści lat
starszą „wersję” tej samej osoby. Młody Ed jest całkiem interesującą postacią.
Jednak- niestety - w dorosłej odsłonie bohatera nie widać ciekawości czy
jakiejkolwiek determinacji jak u dwunastolatka. Szkoda, bo w moim odczuciu
postać stała się przez to mało ekscytująca, nieporadna. W dodatku w całej
fabule utworu nie znalazłam zbyt wielu wątków, które mogłyby wywołać dreszcz
emocji. Jedyne, co zakłóciło spokojny rytm czytania, to scena wypadku w wesołym
miasteczku i podstępne zwabienie Eddiego
na plac zabaw przez Seana Coopera.
Pomimo pewnych niedociągnięć,
takich jak historia niektórych kredowych ludzików, która nie została
dokończona, a rysunki stały się ślepą uliczką, książkę czyta się przyjemnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz